Wiek: 39 Dołączył: 02 Sie 2015 Posty: 5029 Skąd: Szczecin
Wysłany: 2018-06-26, 12:43
bezn, Jeszcze jest możliwa kwestia rozwoju: muzycy nie chcą ciągle tworzyć tego samego i zmieniają swoją muzykę z czasem, no bo jeżeli nie czują metalcore to nie ma sensu aby robili coś na siłę. Tutaj ważne jest jak wyglądają te zmiany, jak pojawiają się nowe elementy ale całość przekonuje jak np w przypadku Gojira czy Suicide Silence to chodzi o rozwój ale jak tylko łagodnieje to raczej chodzi o kasę . Jak to oceniasz w tym przypadku?
Adrian1234, dobre pytanie. Czy przekonują? Powiem tak, z tego co udało mi się wyszperać twierdzą, że celowo dystansują się od gatunku. Natomiast, ja widzę to w ten sposób, że przy promocji nowej płyty muzycy plotą różne rzeczy. Wyznaję zasadę: ,,po owocach ich poznacie" i co za tym idzie, na ile będą konsekwentni nie tylko w tym co mówią ale i w tym czy pociągnął dalej kierunek zmian przy następnych kompilacjach.Kiedyś wspominałam, ze sprawdzam jakość wokali na akustycznych nagraniach i szczerze, Matt nie wypada tam rewelacyjnie (wedle mnie). Możliwe, że tak inwazyjny remastering pomaga w podniesieniu jakości jako takiej. W necie, jak na razie, przeważają pozytywne opinie a jak wiadomo vox populi - vox Dei. Mnie, niestety, po pierwszych przesłuchaniach nie do końca przekonują.
Nie przepadam za damskimi wokalami. Przyznaję się bez bicia. Może to siła skojarzeń? Gdy myślę o piosenkarkach widzę popowe gwiazdki albo popisujące się divy - przerysowane, nieautentyczne kobiety wymyślone przez showbiznes. Te nieliczne damskie głosy, które kołaczą po mojej płytotece doceniam natomiast w dwójnasób.
Wracając pamięcią do momentu kiedy usłyszałam Halestorm po raz pierwszy nie widzę osławionego gromu z jasnego nieba, pewnej chemii, która zagorzali melomani czasem uczuwają znajdując ,,świętego grala" swoich płytotek. Familiar taste of poison to ładna liryczna piosenka, dość emocjonalna okraszona przepięknym teledyskiem w stylu retro. Zostawiłam to wspomnienie aby do mnie wróciło w momencie pewnych przemian.
Wypadało by przedstawić powód całego zamieszania bo Halestorm jest zespołem o ciekawej historii. Zespół został założony w 1998 w Pensylwanii przez rodzeństwo, Elizabeth i AJa Hale, gdy Ci mieli odpowiednio 13 i 10 lat. Co ciekawe ich tata, również muzyk, dostał fuchę basisty w ich bandzie. Na prawdziwy studyjny debiut musieli jednak czekać aż do 2009 roku. Na swoim koncie obecnie mają 3 longplaye ( Halestorm(2009), The Strange Case of... (2012) oraz Into the Wild Life (2015)) oraz 3 albumy z coverami w wykonaniu Lizzy. Na dniach ma wyjść 4 album pt. Vicious.
Lizy Hale to frontmanka z krwi i kości. W świecie zmaskulinizowanego rocka jej charyzma może powalać. Tym, co wyróżnia Halestorm jest nie tylko kawał dobrego grania czy pracowitość ( to jeden z tych zespołów, które są niemal non stop w trasie). Sama powiedziałabym, że mocnym fundamentem są tu teksty. Opowiadają kobiecym spojrzeniu na świat i związki - autentycznym, krwistym i nie przesłodzonym. Lizzy nie boi się śpiewać o kobiecej sile czy seksualności. Teksty bywają bardzo intymne czasem frywolne, czasem nieco szokujące ale chyba właśnie to decyduje o tym, że wydają się tak bliskoskórne. W swych piosenkach potrafi balansować na cienkiej granicy nie popadając ani w cukierkowatość, ani w wulgarność. Wszak kto potrafi śpiewać o autoerotyzmie (Dirty mind), łóżkowym sadyzmie (Apocaliptic) czy jednorazowym seksie (You Call Me A Bitch Like It's A Bad Thing) brzmiąc jednocześnie równie prawdziwie śpiewając o zakochaniu przez które traci się zmysł samozachowawczy (Familiar Taste of Poison) czy o mądrości życiowej (Dear Daughter)? Na pewno Lizzy Hale. Gdy dodamy do tego energetyczną perkusję, gitarowe riffy i mocny, dobrze osadzony wokal mamy mieszankę prawie idealną.
Autentyczność, niespożyta energia i talent tylko tyle i aż tyle wystarczy by naprawdę móc zapaść w serce i płytotekę. Halestorm to jeden z nielicznych zespołów z damskim leadsingerem, który naprawdę uwielbiam bo nie ma tu nic przypadkowego : ani w instrumentarium, ani w śpiewie. Mam nadzieję, że ich nowa płyta umocni we mnie to przekonanie.
Linki dla osób chcących się zapoznać z dyskografią:
Idąc za ciosem pomyślałam, ze podzielę się moimi wrażeniami po odsłuchaniu trzech singli zwiastujących nową płytę Halestorm. Premiera Vicious przewidziana jest na 27 lipca, jak na razie album można dostać w przedsprzedaży.
Przyznam szczerze, że podoba mi się kierunek, który obiera band. Jako zapowiedź słuchacze dostali kawał dobrego, gitarowego grania. Słuchać tu także klasyczny rockowy sznyt. Moim faworytem tej trójki jest Uncomfortable. Czaruje mocne wejście oparte na ultraszybkiej perkusji w stylu punkowym okraszone nutą elektroniki, która nie jest nachalna i mecząca. Można odnieść wrażenie że wokal Lizzy jest bardzo ,,surowy" w zwrotkach, oparty na wykrzyknieniach i skandowaniu - pokazuje pewną przekorę oraz zadziorność. Piosenka jest dynamiczna i zmienna w strukturze. Ja pokochałam jej mocniejsze fragmenty.
Drugi singiel to Black Vultures. To kawał dobrego grania o dobrej warstwie tekstowej i ładnych akcentach gitarowych (szczególnie godny podkreślenia moment zaczynający się około 2:18, wyraźnie różniący się od całości i świetna współpraca z perkusją).
Ostatni singiel jest z tych bujających ,,pościelowych" i niegrzecznych. Tu widoczne są bardziej elementy elektroniki, które nie tworzą nijakości a wprost przeciwnie - dla mnie zdradzają nieco inspiracje muzyką lat 80 czy 90.
Reasumując: mamy ładny przekrój, odniesienia do tradycji rockowej oraz dużo surowości. Ponoć Voicious w zamyśle producenckim miało oddawać koncertowy charakter zespołu ( dla ciekawych, jeden z wywiadów z bandem: https://www.youtube.com/watch?v=B-Y2L629HXQ) Na ile się to udało? Przekonamy się 27 lipca a na razie mamy obiecujący prolog.
Ostatnio zmieniony przez bezn 2019-02-12, 12:11, w całości zmieniany 1 raz
Wiek: 39 Dołączył: 02 Sie 2015 Posty: 5029 Skąd: Szczecin
Wysłany: 2018-07-23, 14:15
Zespół sam w sobie kojarzę, zresztą Izzy Hale przyjaźni się z Marią Brink więc jakieś informacje o Halestorm zawsze do mnie docierają przy okazji sprawdzania czegoś o In This Moment i ich wokalistce, kojarzę również garść utworów i teledysków jednak nigdy niczego więcej od nich nie sprawdzałem. Wiesz, że w sumie nie za dużo siedzę w klimatach Alternative metal / Hard Rock w każdym razie teraz posprawdzałem sobie Twoje linki (no w przypadku całych płyt sprawdziłem po jedynym utworze) i mogę stwierdzić iż zespół całkiem przyjemny przy czym jak dla mnie mógłby być trochę cięższy . Co do singli z nadchodzącej nówki to wydają mi się nieco lżejsze niż ich wcześniejsze dokonania, prawda? Przy czym oczywiście nie ma mowy o cukierkowatości, sprzedawaniu się czy bezjajeczności a wręcz przeciwnie nadal czuć tu tego pazura z pogranicza rocka i metalu. W Uncomfortable niezbyt podobają mi się te skandowane zwrotki ale wiesz, że nie przepadam za taka formą wokalu, refren już fajniejszy, no i mnie tu bardziej przypadły do gustu właśnie lżejsze elementy bo co do ciężkich to mam większe wymagania .. Black Vulture początkowo przypominał mi nowsze Papa Roach co jest pozytywnym skojarzeniem choć obawiałem się słodkiego refrenu, na szczęście ten okazał się naprawdę dobry, ładny i wpadający w ucho i pamięć, ten utwór mi najbardziej się spodobał z tej trójki no i teledysk ciekawy. Za to Do Not Disturb nie zrobiło na mnie zbytnio wrażenia, czegoś mi tutaj po prostu zabrakło. Ogólnie to zespół od lat miałem w planach na kiedyś i jak na razie w nich pozostaje jednak nie wiem czy w końcu zabiorę się za nich bo ciągle coś mi w tych planach ich przegania . W sumie to trochę zaskoczyło mnie, że dotychczas wydali tylko trzy płyty, zakładałem, że już wyszło przynajmniej z pięć choć to pewnie wina tego mojego skojarzenia z In This Moment.
Adrian1234, masz świetne skojarzenia W ogóle na dniach, z tego co wiem, Halestorm zaczyna trasę koncertową z In This Moment i New Years Day ( wspomniane jest o tym ok. 12:03 w wywiadzie który podlinkowałam w poście o singlach Halestorm). Nie wiem czy cały album jest spokojniejszy od poprzednich. Powiedziałabym raczej, że jak na razie widzę sensowna kontynuację ,,polityki zespołu" co mnie cieszy
Zdaję sobie sprawę, że to nie do końca Twoje klimaty Adrian I dlatego tym bardziej mi miło z powodu komentarza od Ciebie Dzięki
Wiek: 39 Dołączył: 02 Sie 2015 Posty: 5029 Skąd: Szczecin
Wysłany: 2018-07-23, 18:09
Nie ma sprawy, zawsze chętnie czytam co piszesz i odpisuję przy czym trochę mi się to opóźniło bo przed odpowiedzią chciałem najpierw linki posprawdzać a nie miałem wcześniej na to za bardzo czasu . Akurat wywiadu nie sprawdzałem ale podejrzewam, że dobór kapel nie jest przypadkowy bo wszystkie trzy wokalistki się przyjaźnią i w wolnym czasie wychodzą wspólnie na miasto po czym wrzucają zdjęcia na Twittera . Tak poza tym to właśnie od momentu gdy zacząłem słuchać In This Moment, youtube mi zaczął częściej Halestorm polecać .
BTW Ale dawno nie rozmawialiśmy o muzyce, musimy to nadrobić .
Przypadkowe pewnie nie skoro wokalistki prywatnie się lubią i kumplują ale muzycznie dość mocno się różnią (mówię o Marii i Lizzy bo ich kapele miałam okazję słuchać). Obie na pewno są bardzo charyzmatyczne i charakterystyczne. O ile sama doceniam dokonania In This Moment to jednak maniera śpiewu Marii jakoś nie może przejść przez moje rejestry. Może to też kwestia pewnej estetyki zamierzonej prowokacji i kiczu, którymi Maria Bink posługuje się w kreacji scenicznej?
Krwawy księżyc przyniósł premierę nowego krążka Halestorm. Moje pierwsze wrażenia? Powiedziałabym, że klasycznie, bezpiecznie, bez szaleństw. Band prezentuje dość spójną linię muzyczną: sporo energetycznego grania wspomaganego niezawodnym wokalem Lizzy. Ostre, bezkompromisowe ale sięgające do korzeni rocka. Osobiście słyszę dużo nawiązań (szczególnie gitarowych) do klasyki lat 60 czy 90. Cała płyta brzmi nowocześnie ale z nutą nostalgii. Zdecydowanie jestem na ,,tak" jeśli chodzi o całość.
Halestorm - Vicious (2018) track lista:
01. Black Vultures (4:10)
02. Skulls (3:19)
03. Uncomfortable (3:40)
04. Buzz (3:22)
05. Do Not Disturb (3:23)
06. Conflicted (3:29)
07. Killing Ourselves To Live (4:00)
08. Heart Of Novocaine (3:33)
09. Painkiller (3:13)
10. White Dress (3:29)
11. Vicious (3:01)
12. The Silence (4:47)
Ostatnio zmieniony przez bezn 2018-12-05, 23:24, w całości zmieniany 2 razy
POST- SCRIPTUM :Naszła mnie taka refleksja: niby ,,trupy z szafy bezn" ale piszę w zasadzie przede wszystkim o ,,świeżych denatach" Czas nieco sięgnąć do starszych pokładów i naprawić to etymologiczne faux pas.
FELIETON:
Obrać kurs
Jak to dobrze, że dorastamy. Nie w sensie przepoczwarzania się fizycznego ale wewnętrznych przemian, zmian, wyodrębniania się naszych poglądów, gustów i osobowości. To, że przestajemy być homogeniczną częścią grupy ale współdziałamy w niej nie tracąc swojej indywidualności. Wprost przeciwnie - ubogacamy ją.
Pamiętacie czego słuchaliście jako dzieci? Do czego radośnie śmiały wam się oczka, gdy mama nuciła nad kołyską? Dorastałam w czasach, gdzie bycie ,,offowym" zasadzało się na możliwości słuchania ,,Listy Przebojów Radiowej Trójki" i mówię tu o tych czasach pieluchowo-przedszkolnych. Hitami mojej młodości była muzyka biesiadna i disco polo. Tego często słuchali nasi rodzice, a my, chcieliśmy przecież być jak nasza mama i tata. Dopiero później wchodząc w gościnne progi Starszaków dzieciaki odpalały grube melanże przy ,,Fasolkach" czy ,,Smerfnych Hitach" - typowym dziecięcym repertuarze. W wieku wczesnoszkolnym przychodzi fascynacja tym co ,,słuchają wszyscy" - próbujesz znaleźć swoje miejsce w grupie, wspólne doświadczenia i wiedza pozwalają ci poczuć się harmonijną częścią całości. Więc słuchasz jakiś eminemów, gwiazdek popu w przykrótkich spódniczkach czy innego Ich Troje. Pamiętam, że nie miałam silnego odczucia, co mi się podoba a co nie. Wszystko było letnie i obojętne. Opatrzone etykietą ,,fajne" czyli słowem-wydmuszką kompletnie nic nie znamionującym. Bo jakie jest to ,,fajne"?
Mówi się, że nastoletniość to przekichany okres: nie dość, że rodzice mają z tobą jazdy i jesteście 24/7 na wojennej ścieżce (czasem tylko tak się wydaje Młodemu) to ma się do tego jeszcze te wszystkie syfiaste jazdy z rówieśnikami, szkołą oraz własną ,,burzą i naporem". Dla mnie jednak ten wiek ma niezaprzeczalną zaletę - chęć poszukiwań. Buzującą ciekawość świata, kreatywność i szukanie swojego miejsca w konstelacji życia. Nie inaczej jest muzycznie. Część dzieciaków ma osobowość kolektywną (duża część) ich gust jest kierowany listami przebojów tym, co słuchają ich bardziej charyzmatyczni znajomi. Jest też grupa indywidualistów, którzy z obrzydzeniem patrzą na filistrów i mainstream. Im bardziej niszowe dźwięki tym lepiej (niszowe, czasem tylko w danej społeczności - można być przecież jedynym Punkiem we wsi, nieprawdaż? ). Myślę jednak, że najszersza grupa to ,,osoby falujące". Ci, którzy mają szerokie spektrum, słuchają wszystkiego aby móc rozeznać się w samym sobie. Odkryć po wielu próbach swój ,,Złoty Graal". A może każdy z nas w tym czasie jest każdym z tych typów po trochę? Sama byłam osobą o dziwnym guście muzycznym. Nikt, kogo znałam w tym czasie, nie słuchał punk rocka. Niewielu lubiło Korn, Linkin Park czy Papa Roach. Muzyka miała odcienie moich emocji. Czasem pomagała je intensyfikować po to by je wygasić. Niektóre teksty dotykały moich doświadczeń więc piosenka stawała się skonkretyzowaniem, którego czasem się potrzebowało. Dorastanie to wspaniały okres - potrafisz głośno powiedzieć, co jest wedle Ciebie wartościowe i nie boisz się stawiać ostrych granic.
Z fascynacją patrze na dorastanie młodych ludzi. Nastolatków, którzy dojrzewają wewnętrznie. Zaczynają rozumieć więcej i głębiej wychodząc gdzieś poza rozbuchane ego. Widzę to także w czymś tak prozaicznym jak podejście do muzyki w kontekście podejścia do drugiego człowieka - pluralizm zaczyna być tu czymś naturalnym a nie zwalczanym. Ludzie przestają budować getta gustów nie zatracając przy tym swoich preferencji. Możemy się wymieniać swoimi doświadczeniami nie oczekując, że zostaną przyswojone i zaaprobowane przez innych. To jest piękne. Czasem z niecierpliwością czekam, co mnie samej przyniesie dojrzewanie. Bo ono przyjdzie na pewno. Zmiana jest jedyną pewną rzeczą w życiu.
Na niektóre pytania brak dobrej odpowiedzi. Traf chce, że są to najczęściej z pozoru ,,pytania idioty". Zbyt dziwaczne aby zadawać je w poważnym towarzystwie, zbyt kłopotliwe aby każdy znalazł na nie jasną odpowiedź. Zastanowiło mnie więc, jak to jest z muzyką, gdy przypadkowo trafiamy na taką , która idealnie trafia w moment naszego życia.
Ilu z Was miało taką iluminację? Przebłysk, gdy włączając od niechcenia automatyczna playlistę, nagle uderzał Was w serce grom? Nie wiemy wtedy czy to my wybieramy muzykę czy ona, w jakiś przedziwny sposób, wybiera nas. Przeżyłam niedawno takie oświecenie dzięki Apocaliptyce, do której miałam raczej neutralny stosunek.
Nie od dziś wiadomo, że muzyka ma dominantę emocyjną - w impresywny sposób pokazuje nastroje. Dlatego nie trzeba być znawcą gatunków czy konceptów aby powiedzieć czy dana melodia jest smutna, wesoła czy pełna agresji. Po prostu to bezwiednie czujemy. Rozmawiałam kiedyś z bliską mi osobą, która twierdziła, że specjalnie wybieramy muzykę by wywołać w sobie stany. A co jeśli jest na odwrót? Jeśli to nasz nastrój wybiera sobie muzykę. Czy będąc w dobrym humorze wybralibyśmy doom metal aby wywołać w sobie quasi depresję? Przecież to byłby pewien rodzaj masochizmu! Dla mnie logicznym się wydaje, że każdy z nas dąży do unikania stanów szkodliwych i bolesnych. Będąc szczęśliwym przecież nie chcesz rezygnować z tego uczucia, chcesz je przedłużać w nieskończoność. Taki nagły spadek byłby wtedy zarówno nielogiczny jak i niebezpieczny.
Dlatego, wedle mnie, nastrój wodzi muzykę na postronku. Będąc wesołym, szukamy wesołych dźwięków a w stanach smutku - przygnębiających. To co czujemy szuka sobie nośnika - małej cząsteczki, która doprowadzi stan do punktu kulminacyjnego i powoli wygasi. Czy to tłumaczy moment olśnienia konkretną piosenką? Tą piosenką, którą wybrał dla nas Wszechświat aby dopełnić paradygmat?
Pitagoras twierdził, że harmonijnie poruszający się Wszechświat wytwarza niebiańską muzykę. I może właśnie w takich momentach, idealnego współgrania, znajdujemy swoje piosenki? A przynajmniej mam taką nadzieję.
Jak ja dobrze znam ten fragment z wybieraniem przygnębiającej muzyki do smutnego nastroju, nawet sobie nie wyobrażasz
Aczkolwiek nigdy nie czułem tego co opisałaś jako "bycie wybieranym przez muzykę", chociaż może po prostu mam za małą i zbyt wyselekcjonowaną kolekcję żeby coś takiego się stało ¯\_(ツ)_/¯
_________________ The Light shineth in the Darkness,
and the Darkness comprehended it not.
Husarz712, dobrze kojarzę, że wybierasz przede wszystkim soundtracki i muzykę symfoniczną? Trudniej chyba poczuć że ,,ta piosenka idealnie opowiada o tym co przeżywam" gdy nie ma słów, więc może to dlatego?
Wiek: 39 Dołączył: 02 Sie 2015 Posty: 5029 Skąd: Szczecin
Wysłany: 2018-09-29, 19:52
bezn, Oczywiście kojarzę zjawisko nagłego zafascynowania się jakimś zespołem czy to nowo odkrytym czy też takim niby trochę znanym, który nagle zacząłem odbierać inaczej choć podobnie jak Husarz nie dopatrywałbym się w tym bycia wybranym przez muzykę za sprawą zrządzenia losu .
Co do rozważań czy wybieramy muzykę aby wywołać w sobie konkretne emocje czy też dobieramy muzykę do tego co akurat odczuwamy to zapewne jest i tak i tak. Mnie np zdarza się włączać sobie death metal gdy jestem zdenerwowany ale jak wesoły też, podobnie np ze wspomnianym przez Ciebie doom metalem: czasem leci z głośników gdy jestem smutny a na zewnątrz pada deszcz ale i w środku pogodnego, gorącego letniego dnia przy dobrym humorze. Czyli, że u mnie akurat występują oba zjawiska ale to pewnie zależy od konkretnego człowieka.
Podobno w muzyce bez wokalu największą zaletą jest właśnie to, że sami możemy sobie dopowiedzieć o czym ona mówi w zależności od nastroju a więc zawsze dobrze się jej słucha. Mnie akurat nie ciągnie do niej bo dla mnie jednak najważniejszy jest właśnie wokal.
Trudniej chyba poczuć że ,,ta piosenka idealnie opowiada o tym co przeżywam" gdy nie ma słów, więc może to dlatego?
hm, a ja bym powiedział że jest dokładnie na odwrót Słowa jak dla mnie mogłyby zepsuć odpowiedni fragment muzyki gdyby nie wypowiedziano ich absolutnie bezbłędnie i idealnie a nawet wtedy nie jestem pewien czy by pasowały do sytuacji. Najlepsza muzyka, moim zdaniem oczywiście, która rozbudza emocje czy też uczucia, jest wyłącznie instrumentalna
https://www.youtube.com/watch?v=lFUlliTQEfk https://www.youtube.com/watch?v=Z0plbsWdYHs
_________________ The Light shineth in the Darkness,
and the Darkness comprehended it not.
Husarz712,Adrian1234, zgodzę się z wami, że instrumentalna muzyka daje duży ładunek emocjonalny z racji tego że łatwiej budzi nasze indywidualne emocje, wspomnienia - po prostu my ,,kroimy miarę" dla ram muzyki, wybieramy temat. Natomiast mówię także o tym fenomenie gdy słuchając czegoś nagle do Twojej świadomości przebijają się słowa i dziwnym trafem, idealnie opisują to co przeżywasz (tyle że w liryczny sposób). Sama jakoś polubiłam ambient i djent a i swego czasu namiętnie słuchałam muzyki klasycznej, soundtracków ( bardzo przydatne, gdy jeździsz po lodzie całymi dniami ). Nie wiem, może tylko ja mam takie transcendentalne wrażenie wynikające z dziwnostanów mego mózgowia?
Husarz712, bardzo nastrojowe kawałki Ja bardzo lubię ,,train ride" ze ,,Spiryted Away"
Grupa Slipknot zrobiła swoim fanom prezent z okazji Halloween. Na profilu muzyków pojawiła się piosenka ,,All Out Life":
Smels like Iowa - tak sobie pomyślałam po pierwszym odsłuchaniu. Po dość melodycznej płycie The Grey Chapter, tutaj mamy zdecydowany powrót agresywnego rytmu. Piosenka jest gęsta, duszna od słów. Klaustrofobiczne śpiewanie Coreya połączone z szybkim tempem. U Slipknota zdecydowanie uwielbiam mocną reprezentację perkusyjną Crahan-Fehn-Weinberg dająca plastyczność, różnorodność i perfekcję jeśli chodzi o osadzenie utworów. A tu jednak mi czegoś brakuje. Piosenka jest dobra ale gdzieś ucieka mi jej ,,faktura". Nie mam pojęcia, może to wina postprodukcji ale dźwięki są bardziej płaskie, piosenka dość jednotorowa. Bardzo rzuca się w uszy ta inność po ostatnich płytach. Jestem ciekawa, co przyniosą dalsze jaskółki
Jedno co muszę dodać to kilka słów o reżyserii Showna Crahana. Przeraża i fascynuje mnie jednocześnie jego wyobraźnia. Muzyk, który na potrzeby sceniczne przywdziewa maskę clowna uosabia sobą magnetyczny dualizm. Kreuje diametralnie różne światy. Niesamowicie i fantasmagorycznie wychodzą jego produkcje. Bardzo spójne w stylu a jednocześnie różnorodne w swej strukturze. Charakterystyczne i charyzmatyczne. Widocznie można by o tym napisać oddzielny esej
Nadszedł grudzień wpędzając większość z nas ambiwalentny stan: na wpół wkurzeni, na wpół podekscytowani myślimy o Świętach z nostalgią wzdychając w sklepowych kolejkach. Gdzieś umyka nam dziecięca radość, którą jeszcze niedawno karmił nas czas oczekiwania.
Nadszedł 6 grudnia czyli Mikołajki. Co powiecie na napisanie listu do św Mikołaja? Nie jesteście na to ,,za duzi" wszak każdy fan muzyki ma taka swoją listę muzycznych marzeń, rzeczy burzącym im krew i spokój ducha na myśl, o których ich serce niebezpiecznie przyśpiesza z ekscytacji.
O ile nie dostałabym rózgi bo jak fama niesie niegrzecznym dziewczynkom Święty tylko to ma do zaoferowania, mogłabym go poprosić o bilet na Mystic Festival. W czerwcu przyszłego roku na krakowskiej Tauron Arenie ma się pojawić śmietanka ciężkiego grania chociaż w tym przypadku mój cel byłby jeden - Slipknot. Usłyszeć ich na żywo to jak spełnienie niebotycznego snu - zbyt pięknego by się mógł spełnić. Jeśli już jesteśmy przy marzeniach festiwalowych to do serca przytuliłabym karnet na przyszłoroczny Nova Rock Festival. Austriacki event zaszczycić mają takie gwiazdy jak: Slipknot, Three Days Grace, Mollencolin, Papa Roach, Slash i wiele innych. Być tam i poczuć się jak dziecko w sklepie z zabawkami czy słodyczami - tyle dobra w jednym miejscu na wyciągnięcie ręki ! Można się rozmarzyć
Boże Narodzenie to ponoć czas cudów kiedy to można się spodziewać niespodziewanego. I nawet jeśli dla nas, dorosłych, ,,cuda" są znacznie częściej wynikiem konsekwentnego dążenia do osiągnięcia postawionych sobie celów to warto gdzieś na dnie serca zachować odrobinę wiary w to, że los potrafi nas pozytywnie zaskoczyć czego sobie i Wam życzę na ten świąteczny czas.
Kilka dni temu zespół Bullet for my Valentine opublikował na popularnym portalu multimedialnym bonusowe tracki z delux edition płyty Gravity.
Moim faworytem jest tu piosenka Crowling. Szczerze? Spodziewałam się coveru LP a usłyszałam całkiem smaczny i strawny kawałek alternatywnego grania, bliższy korzeniom zespołu niż większość kompozycji na Gravity. Miłe zaskoczenie.
Dodaję linki do wersji piosenek soliter na pianino oraz wersji live piosenki Don 't need you które także znalazły się jako bonusowy dodatek na rozszerzonej wersji płyty:
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum